Marcin Szewczyk:
Dzień dobry. Zacznę od pytania, które zawsze mnie interesowało: skąd w ogóle wzięli się Romowie w Mielcu?
Józef Witek:
Stało się tak dlatego, że władze centralne postanowiły zakończyć wędrowny tryb życia Romów. Ustalono, że w dniu wejścia w życie zakazu wędrówek - czyli w 1964 roku - tabor ma pozostać w miejscu, gdzie się zatrzyma. Miejscowe władze miały obowiązek zapewnić tym ludziom warunki do zamieszkania.
M.Sz.
To była akcja ogólnopolska?
J.W.
Tak. W marcu wydano odpowiednie zarządzenia obejmujące całą Polskę. Romowie nie przybyli więc do Mielca „z własnej woli” - zatrzymali się tu, bo taki był rozkaz. Skąd dokładnie przybyli - tego nie wiemy.
M.Sz.
Czy wcześniej tabory pojawiały się w Mielcu?
J.W.
Tak - tabory regularnie przejeżdżały przez miasto. Skąd przyjeżdżały i dokąd jechały - nie wiadomo. Po prostu przejeżdżały.
* Ten artykuł został opracowany przy wsparciu Journalismfund Europe. www.journalismfund.eu
M.Sz.
A czy wiadomo, z jakiej grupy romskiej pochodzili?
J.W.
Nie wiemy. Nikt ich o to nie pytał. Wozy wjeżdżały do miasta i po prostu przejeżdżały dalej.
M.Sz.
Jak wyglądały te przejazdy z perspektywy mieszkańców?
J.W.
Często wiązało się to z przygodami - szczególnie dla właścicieli sadów i osób trzymających ptactwo domowe. Zdarzało się, że ktoś wyskakiwał z jadącego wozu, wpadał na podwórko, łapał kurę lub coś innego, co było pod ręką, wskakiwał z powrotem do wozu i po chwili tabor znikał.
Z czasem mielczanie nauczyli się reagować. Gdy Romowie wjeżdżali do miasta od strony ulicy Kościuszki i kierowali się na północ - przez Mickiewicza, potem Sienkiewicza - ktoś zawsze biegł ostrzec sąsiadów. Krzyczano „Cyganie jadą!”. Wtedy każdy, kto był w domu, zaganiał ptactwo do kurników. Jabłek czy gruszek już się nie dało schować - padały łupem.
M.Sz.
Czy Romowie tylko przejeżdżali, czy czasem się zatrzymywali?
J.W.
Zatrzymywali się, najczęściej nad Wisłoką. W tamtych czasach były to tereny niczyje, więc mogli tam spokojnie obozować.
M.Sz.
Czy mieli jakieś relacje z mieszkańcami miasta?
J.W.
Tak. Przyjeżdżały romskie kobiety, które wróżyły - czasem przy okazji coś „przytuliły”, ale głównie wróżyły. Mężczyźni zajmowali się kotlarstwem - wytwarzali piękne kotły, które chętnie kupowano.
Grafika wygenerowana przy użyciu narzędzi AI (ChatGPT / OpenAI).
M.Sz.
Czyli była to prawdopodobnie grupa kotlarzy?
J.W.
Być może. Kotlarze, czyli kalderasze, przybyli do Polski z terenów Rumunii w XIX wieku. Nie mamy pewności, ale to możliwy trop.
Drugą ważną umiejętnością była muzyka - zwłaszcza gra na skrzypcach. Krążyła fama, że Romowie porywają dzieci; to była zupełna nieprawda. W Mielcu nigdy nikogo nie porwano, choć plotka żyła własnym życiem.
M.Sz.
A jednak zdarzały się kontakty bliższe.
J.W.
Tak. Zdarzało się, że ktoś dołączał do nich, żeby nauczyć się gry. Klasycznym przykładem jest Stanisław Czachor uciekł z domu, dołączył do Romów i nauczył się fantastycznie grać na skrzypcach. Grał nawet „polki spod mankietów”, czyli za plecami - to robiło ogromne wrażenie.
Po powrocie do domu dostał solidne lanie od ojca, ale później został szefem kapeli „Rzeszowiacy”. Jego popisy zawsze wywoływały entuzjazm publiczności.
M.Sz.
Jak wyglądała sytuacja po 1964 roku, gdy Romów zmuszono do osiedlenia?
J.W.
Początkowo mieszkali w namiotach - około dwudziestu rodzin. Potem przygotowano dla nich pawilony przy ulicy Żeromskiego. Warunki były trudne palili ogniska przy barakach, a jeden z pawilonów uległ pożarowi. Stopniowo uczyli się funkcjonować w nowej rzeczywistości.
Później przeniesiono ich na osiedle Młodego Robotnika na Podgórzu. Tam zostali na dłużej.
M.Sz.
Jakie były warunki mieszkaniowe?
J.W.
Skromne, ale zbliżone do tych, w jakich mieszkali pracownicy WSK czy chłopcy z OHP. Takie były czasy.
M.Sz.
A wozy taborowe?
J.W.
Piękne, kolorowe, bogato zdobione - im właściciel był zamożniejszy, tym bogatszy miał wóz. Zalipie mogłoby im pozazdrościć.
Co się z nimi stało? Zapewne zostały sprzedane. Podobnie było z końmi, które Romowie bardzo cenili. Sprzedaż musiała być dla nich ogromnym ciosem. Dla ludzi, którzy całe życie spędzili w drodze, przymusowe osiedlenie było tragedią.
M.Sz.
Z czego żyli po osiedleniu?
J.W.
Z zasiłków i handlu. Sprzedawali między innymi „złoto”, które często okazywało się tombakiem. Bywały różne historie. Niektórzy mieli już wtedy samochody - pieniądze więc skądś musiały pochodzić.
M.Sz.
Czy podejmowali pracę?
J.W.
Masowo - nie. Pojedyncze osoby podjęły zatrudnienie, ale generalnie nie udało się ich wciągnąć w system pracy etatowej. Zmieniono im cały styl życia.
M.Sz.
A dzieci? Jak wyglądała ich szkoła?
J.W.
Obowiązek szkolny istniał, ale był realizowany bardzo powierzchownie. Dzieci chodziły do szkoły i uczyły się czytać oraz pisać, lecz frekwencja była niska. Zazwyczaj edukacja kończyła się na czwartej klasie.
Dzieci nie potrafiły siedzieć 45 minut w ławce i słuchać tego, co ich nie interesowało. Ponadto bardzo wcześnie przejmowały obowiązki dorosłych - zwłaszcza dziewczynki.
M.Sz.
Czy dało się wspólnie żyć?
J.W.
Oczywiście. Konflikty zdarzały się sporadycznie i częściej występowały pomiędzy mieszkańcami starego i nowego Mielca niż między Romami a resztą społeczności.
M.Sz.
Dziękuję za rozmowę.