Krew i rower – te dwa mianowniki połączył ze sobą młody mielczanin, który chyba jako pierwszy w Polsce realizuje plan: kilometry za krew. On jednośladem jedzie wzdłuż granic naszego kraju, inni oddają krew. Postawił sobie cel: 3600 km za 36 litrów krwi. By plan się udał w zakładanym czasie, musi dziennie przejeżdżać 130 km. Czy mu się to udaje? - Podczas dwóch tygodni udało mi się przejechać 1800 km, czyli połowę zakładanej trasy, a akcja zebrała jak na razie 12 litrów krwi. Zmagałem się z najróżniejszą pogodą (24-godzinny deszcz, upalne dni) oraz z najróżniejszymi drogami. Czasem był to doskonale gładki asfalt, czasem kilkukilometrowe „kocie łby”, a bardzo często drogi tak dziurawe, że ciężko było jechać – relacjonuje z trasy Bartłomiej Marek. Zdradza nam, że zwiedził zarówno duże miasta, np. Białystok, Olsztyn czy Gdańsk, jak i małe miasteczka i wioski. - Zobaczyłem mosty w Stańczykach, piramidę w Rapie, ruiny kościoła w Trzeszczach, fortyfikacje helskie, parki narodowe, trójstyk granic, dwa najbardziej wysunięte punkty Polski, zamek w Krasiczynie i wiele wiele innych – wymienia młody mielczanin.
I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie problemy techniczne, które Bartka nie ominęły. - Nie obyło się bez trudności: przebita dętka, rozcentrowane koło, a w końcu pęknięta oś w kole i przymusowy serwis – zdradza podróżnik.
Obecnie znajduje się na trasie ze Świnoujścia w stronę południa – domu. - Czeka mnie jeszcze dość wymagająca przeprawa przez góry, lecz jestem dobrej myśli – podsumowuje Bartek.
Jego podróż to nie tylko sposób spędzenia czasu wolnego. Chciał połączyć przyjemne z pożytecznym.
Więcej w 31 numerze Korso